7.00 rano, na termometrze -1 st. C, na trawie szron a nad ziemią lekkie mgły. Słońca jeszcze nie widać. Wyruszam z parkingu przy Kajasówce i idę główną ścieżką. Las nie otrząsnął się jeszcze ze snu, płoszę sarnę. Zmrożone liście chrzęszczą mi pod stopami. Docieram do prześwitu z lewej - oszronione pola i szadź nad drogą sprawiają landrynkowate wrażenie - jest pięknie. Przede mną sarna - patrzy w moją stronę - ale mnie nie dostrzega albo ignoruje. Idę dalej, ale postanawiam skręcić w prawo i wejść już na górę. Prowadzi mnie wąska ścieżka. Na drzewa zza góry zaczyna padać słońce. Kiedy ja staję na szczycie słońce już jest w pełni widoczne - i działa cuda nad okolicą. Złote i czerwone blaski nad zmarzniętymi polami, rzuca refleksy między drzewami, łagodnie oświetla góry. Kajasówka od południa już wybudzona, ta od północnej strony częściowo jeszcze pogrążona w cieniu. Żal wracać. Idę tą samą drogą - ciągle senną i oszronioną.