Przedarłam się przez krzaki, pokrzywy i siedzę na ziemi. Siedzę wytrwale choć już jestem oblepiona przez komary, muszki i inne robaczki. W końcu biorę się za nie równie bezlitośnie (przynajmniej komary) jak one za mnie.
Jest takie miejsce w Rybnej, z którego w oktawę Bożego Ciała widać jak dwa razy zachodzi słońce. Tak słyszałam. Kilka lat temu. Zawsze coś jednak stało na przeszkodzie by sprawdzić, najczęściej to przeoczanie właściwego czasu. Teraz jednak jestem i z uporem czekam na zachód słońca. Bednarze, ponad skałami, na polu z rozległym widokiem od południa po północ. Z lewej Kajasówka i góry z prawej kościół w Sance nad pofalowanymi polami.
Najdłuższe dni w roku, no to sobie poczekam bo jestem za wcześnie. Siedzę na trawie, już mnie to siedzenie trochę męczy a trochę uprzykrzają życie owady. Wstaję, robię zdjęcia, siadam na pniaku. W końcu przenoszę się z powrotem na trawę, słońce chyli się powoli za wzgórza. Staram się w miarę możliwości trzymać aparat cały czas w tej samej pozycji i nie zmieniać odległości. Nagle mam bardzo silne wrażenie, że słońce podniosło się nieco. Jeszcze przed ostatecznym schowaniem się za wzgórza. Prawda czy zwidy? Czekam do całkowitego zachodu, bo idąc tutaj byłam pewna, że jeśli rzeczywiście można odczuć dwukrotny zachód to z powodu ukształtowania wzgórza - wzniesienie, obniżenie, wzniesienie. Nic jednak się już nie dzieje. Słońce zupełnie chowa się i zostaje po nim tylko czerwona łuna. I jeszcze tylko ta myśl - wydawało mi się czy nie?