Wyszłam przed wschodem słońca. Szłam w kierunku zachodnim, przed sobą miałam las wzdłuż Rudna i jeszcze ciemne niebo, za sobą powoli czerwieniejące od słonecznego brzasku. To co miałam z przodu nie było jeszcze rozświetlone, oglądałam się co chwilę za siebie. Mijałam kałuże albo z cienką warstwą lodu albo - te duże - wypełnione wodą. Pomyślałam, że idąc z powrotem będę im robiła zdjęcia. Na horyzoncie coś mi zamajaczyło. Nie byłam pewna - spacerowicz na rowerze, spacerowicz z psem, spacerowicz w rozwianym płaszczu? Nie, no lęku nie odczuwałam, raczej ciekawość. Jeszcze ciemne i od zachodu zachmurzone niebo robiło swoje (mój wzrok zresztą też). W końcu dostrzegłam postać... stracha na wróble!... Potargał nim wiatr - stąd z daleka mylące wrażenie, że idzie z psem lub w rozchełstanym płaszczu.
Spokojny spacer - ostatni w tym roku. Jaki będzie następny? Ciekawy? Zwariowany? Byle poza rutyną! Hmm...