Jeśli jest przedwiośnie to niby czemu nie miałoby być przedzimia? Zwłaszcza jeśli to jest stan potwierdzony licznymi obserwacjami?
Śniegu tyle co kot napłakał lub mniej (znaczy się "ziemia oprószona tu i ówdzie"), temperatura (z tym mam trochę kłopot) bliska zeru, miesiąc kalendarzowy listopad. Tak, tego jednego jestem pewna - listopad...
Idę dziś na Przyckę (Asia się zaklina, że ta część Rybnej tak się nazywa). Widzę tylko kukurydzę po horyzont - kukurydzę lub ścierniska po niej. Ta, która się ostała jeszcze stuka i szeleści przy każdym podmuchu wiatru. W bruzdach ziemi małe tafle lodu - to mi przypomina o nocnych przymrozkach. Wychodzę ścieżką lekko do góry, obok równolegle mały jar. I tak jak zawsze ten sam dylemat - wskoczyć w dół czy iść drogą tak nigdy nie wiem co ujrzę na końcu, choć miejsca znam dobrze. Widzę już horyzont, z lewej góry, na wprost Wrzosy i nadrudniański las. Dziś zaskakuje mnie widok kombajnu - hen hen w polach. Tak daleko i tak blisko jakby ktoś mi machał czapką. Jaskowiec przecina drogę, płynie nierówno, drzewa i zarośla wyznaczają jego bieg. Ostre przedzimowe słońce, niebo skrzące granatem, lekko marznące ręce. Jeszcze za wcześnie by sięgnąć po rękawiczki (przecież to nie zima). Żal tylko czasu, dzień skurczył się, ciemność zawładnęła większością doby. Kiedy już przyjdzie zima i zacznie się ta cała zabawa z śniegiem - wtedy zrobi się jasno od jego bieli. A potem już...
Byle do wiosny!