Nawet byłaby ta zima interesująca, gdyby nie to, że już jest wiosna. Ruszyłam w las. Weszłam w Orlej za szlabanem za drugim parkingiem. Tylko ja, nieśmiało śpiewające ptaki, przebiegające koziołki i kilka zająców. Niebo zaczęło się powoli otwierać, przed sobą miałam słońce i błękit. I ta wszechobecna biel, od której bolały oczy. Wolałam nie ryzykować porannego błądzenia po zasypanym lesie (a w tej części lasu - każdorazowe zejście z drogi tym się u mnie kończy) trzymałam się więc głównej ścieżki. Do czasu. Droga rozwidliła się i prawa część idąca pod górę obiecywała na końcu rozległy widok.
Może gdzieś ta ścieżka się kończyła, może prowadziła na jakiś szczyt z pocztówkowym widokiem, ale mokre buty i powalone drzewo w końcu "zachęciły" mnie do odwrotu.
Gdzieś tam jednak jeszcze zeszłam z głównego traktu, gdzieś zboczyłam, pozaglądałam przewróconym od wichur drzewom w korzenie, pochyliłam się nad ośnieżonymi kwiatami pierwszych roślin. Na kark z drzew sypał się biały puch.
Spokojny godzinny spacer. Słońce - wielki kreator - nadawało sens stawianym krokom i cudownie rzeźbiło teren.
Tęsknię jednak za wiosną.