Dnia zaczyna ubywać. Jeszcze zupełnie nieodczuwalnie. Dziś to mniej niż minuta. Za miesiąc dnia ubędzie już o godzinę. Nie lubię lata z jego upałem, komarami i kleszczami i chyba z nadmiarem zieleni. Uwielbiam za to jego witalność - jedzenia owoców prosto z drzewa czy krzewów i możliwość długiego spędzania czasu na świeżym powietrzu.
Idę na Wołek . 18.30 - świetna pora na spacer, słońce nie przypieka, rozświetla pola i zagajniki. Młoda kukurydza sięgająca mi zaledwie do łydek pozwala spokojnie przejść pomiędzy łodygami. Za miesiąc już nie będzie można tak swobodnie chodzić - to już będzie niemal zaczarowany las broniący swoich tajemnic. Po horyzont wszystko jest zielone, jedynie bławatki, rumianek i wyka urozmaicają łany - polne chwasty zebrane w kępy niosące oczom urozmaicenie.
Wyznaczam sobie ścieżki i czas. Wyznaczam sobie miejsca. Tu i teraz.