łzy na policzkach
- Kinga
- 9 sty 2024
- 1 minut(y) czytania
Wychodzę z domu na przedpołudniowy spacer. Zaledwie kilkaset metrów. Kilkaset metrów, które wycisną mi łzy z oczu. Niewiarygodnie krótki odcinek do przejścia.
Idę na Sznury, zastanawiając się czy w ogóle znam Sznury zimą.
Taaak, a zima nam się dziś wyjątkowo udała. 16 stopni poniżej zera, świetnie “ubita” droga tam, gdzie zwykle grzęzłam w błocie. Ubita czyli skuta lodem. Patrzę pod nogi - sznurówki postanowiły dać sobie urlop od prawego buta. Co za pech! Trzeba zdjąć rękawiczki by je poskromić, w mgnieniu oka kostnieją mi palce, ledwo udaje mi się zasznurować buta z powrotem.
Przechodzę przez mostek nad Rybnianką. Mróz wyciska mi łzy, kiedy będę szła z powrotem łzy zamarzną, a policzki jeszcze długo będę miała czerwone w domu. Zmarznięte drzewa wyznaczają jakąś linię horyzontu, jakby się przykurczyły i zwarły. Można ogarnąć wzrokiem więcej. Na śniegu widzę ślady jakiegoś pojazdu, butów, zwierząt.
Najpierw opuszcza mnie pojazd, kawałek dalej obuty człowiek a do końca prowadziłyby mnie tropy zwierząt, gdybym tylko się zdecydowała jeszcze iść. Ja jednak zawracam. Wiem, że nie poradzę sobie później z tym zaledwie kilkusetmetrowym odcinkiem. Muszę liczyć odległości, siły na zamiary, metry, dni do operacji. Byle do wiosny!