Wysiadam przy Wrzosowej przy oczku wodnym i dalej idę do góry. Pnę się śliską ścieżyną a później muszę uważać na pleniące się kolczaste krzewy jeżyn, o które z łatwością można się potknąć. Ile kolorów ma wiosna? Zaledwie kilka. Zielony - jak trawy i wyrastające zboża, biały kiedy drzewa obsypują się kwiatami a lasy zawilcami i żółty. Żółty jak kaczeńce. Kojarzą mi się z dzieciństwem, z podmokłymi łąkami i zbieraniem całych naręczy, choć nie jestem pewna czy w dziecięcych ciepłych dłoniach nie mdlały zanim doniosłam je do domu.
Szłam dziś gdzieś pomiędzy Górną a Wrzosami. Zielone łąki zawieszone pośrodku, tarnina obsypana drobnymi kwiatuszkami. Doszłam do najwyższego wzgórza i zaczęła mnie wchłaniać mgła, kolory straciły na ostrości. Biały i zielony zaczęły się rozpływać w oparach. Dopiero kiedy zeszłam z powrotem w dół - jeden kolor przykuł moją uwagę. W stojącej wodzie obok drogi żółte oczka kwiatów z powagą zachwalały swoje walory ściągając wzrok. Nie miałam odwagi i chęci ich zrywać. Żółte kaczeńce - może i Wam też przypominają dzieciństwo i opowieści, że ich nazwa pochodzi od żółtych małych kaczuszek...